Stary konflikt między czuciem a szkiełkiem i okiem. Aktualny jak jeszcze nigdy.

Jedno z najbardziej zadziwiających spostrzeżeń dotyczących filozofii – są one do siebie zupełnie niepodobne. Każdy filozof był jednostką obficie myślącą, a nierzadko i nietuzinkową. Jednak przypominał on wędrowca w gigantycznym labiryncie. Wszyscy myśliciele zaczynali od tego samego punktu, a potem rozchodzili się w przeróżne strony. Nieprawdą jest, że szli oni do jednej prawdy, tylko że docierali do niej z różnych stron. W zasadzie zawsze szli oni na manowce, a każdy krok tylko oddalał ich od celu. Musieliby się cofnąć do samego początku i wzbogaceni o nową wiedzę pójść jeszcze raz. Byłaby to istna metanoja. Filozofowie to szaleńcy, sądzący, że inni ludzi ich zrozumieją, podczas gdy nie rozumieją do końca samych siebie. Mam tu na myśli to, że filozof nie ma jasnej introspekcji, a tym bardziej nie ma dostępu do wnętrza umysłu kolegów po fachu. Używają oni często nader skomplikowanego języka, posługując się nierzadko słowami o bardzo szerokim polu semantycznym albo – co gorsza – neologizmami. W ten sposób łudzi się ten, kto twierdzi, że rozumie całość jakiejś filozofii. Proszę zobaczyć, ile to szkół filozoficznych do dziś łamie sobie głowy nad Platonem i Arystotelesem, Kantem i Nietzschem, wysuwając często sprzeczne wnioski. Lektura chociażby „Woli mocy” tegoż autora pozwala stwierdzić, że konkluzje podane przez Niemca są często zagmatwane, niewyprowadzone w sposób jasny. Czyżby ta filozofia była tak bardzo wielowarstwowa czy może po prostu pokrętna? Nie wiem, czy besztać autora za nieprecyzyjność, czy oskarżać się o brak przenikliwości i elementarnej wiedzy.

Nie ufam filozofom, mimo że zaszli w swych rozumowaniach dalej od tłumu. Jednak, używając nadal obrazu labiryntu, mogę stwierdzić, że posuwający się niemrawo we właściwą stronę tłum jest bliżej prawdy niż biegnący w przeciwnym kierunku mędrcy. Wiele ich obserwacji jest wprawdzie niezwykle wartościowych, ale ostateczne refleksje, a czasem i fundamenty ich światopoglądu, nadają się tylko na śmietnik historii.

Wzrusza mnie Tołstoj, którego od samobójstwa w dobrostanie uratował jedynie widok prostego, pobożnego tłumu. Ciekawi mnie mądrość katolicyzmu, który pozwala wprawdzie teologom na podróże na antypody doktryny, a mimo tego tak bardzo wierzy w sensus fidei prostego, niewykształconego religijnego ludu. Mickiewicz nie był naiwnym idiotą, gdy pisał, że czucie i wiara silniej do niego przemawia niż mędrca szkiełko i oko. Epoka rozumu minęła. Już czas, by może nie tyle zgładzić tego zbyt już długo panującego króla, ile zmusić go do podzielenia się rządami z niezwykle inteligentnymi emocjami i cichą duchowością. Czas na krytykę czystego rozumu. Proporcje władzy świetnie wskazuje katolicyzm.

Tłum nie myli się zbyt długo. Tłum jest z natury religijny. Człowiek nie rodzi się ateistą, rodzi się potencjalnie religijny. Dopiero później wypiera z siebie duchową część, stając się ateuszem. Tłum od zawsze widział w sobie coś więcej niż tylko maszynę. Zobaczmy i my, nadęci intelektualiści wpatrzeni w rzeczy istniejące tylko w naszych umysłach.